Dzieci wesoło nie poszły do szkoły
Strajk
nauczycieli trwa – i bardzo dobrze, niech się trzymają, niech
walczą o swoje! Mimo to, odbyły się egzaminy gimnazjalne i, jak do
tej pory, odbywają się egzaminy ósmoklasistów; nie wiadomo
wszelako, czy nie będzie można ich podważyć, jako że skład
niektórych przynajmniej komisji egzaminacyjnych budzi(ł) poważne
wątpliwości natury prawnej (gdyby egzaminy okazały się nieważne,
byłaby to oczywiście wina rządu, który nie porozumiał się ze
strajkującymi na czas). Reszta jednakowoż dzieciaczków ma
nadprogramowe wolne.
W
związku z tym część komentatorów – zarówno zawodowych
publicystów, jak też widzów takich czy innych programów
telewizyjnych bądź uczestników forów internetowych – ubolewa,
że program nie zostanie zrealizowany, trzeba będzie nadrabiać,
itd.
Fakt,
dzieciaczki nie będą męczyły się na języku polskim nad nudną i
trudną, a w związku z tym zniechęcającą do czytania (jedna z
większych zbrodni polskiego szkolnictwa, swoją drogą) lekturą (za
to zyskały więcej czasu, by poczytać to, co lubią, a to do
czytelnictwa tylko je zachęci). Nie wykonają iluś tam obliczeń
matematycznych, które nie przydadzą im się w przyszłości, o ile
nie zostaną dróżnikami. Nie będą ślęczały nad wzorami
fizycznymi, w skomplikowany sposób opisującymi proste zjawiska. Nie
rozpiszą, posługując się symbolami z tablicy Mendelejewa, reakcji
chemicznej. Nie wykonają iluś tam przysiadów na wuefie… I tak
dalej.
Wszystko
to z pewnością nie napawa dziatwy smutkiem.
Oczywiście,
nie mam nic przeciwko zdobywaniu wiedzy, a szkołę jako instytucję
uważam za potrzebną. Podkreślam tylko, że większość
informacji, które dzieciaki zdobyłyby w te dni, gdyby nie strajk
(uwzględniając, że nie zwolniono by ich z lekcji z powodu
egzaminów), i tak prędzej czy później zatarłyby się w głowach,
gdyż zostałyby przyswojone na zasadzie „zakuj, zdaj, zapomnij”.
Nadto, znaczna część wiedzy przekazywanej przez szkołę, w
dorosłym życiu przestaje być potrzeba, o ile nie wykonujemy
bezpośrednio związanych z daną dziedziną naukową zawodów.
Oczywiście nie oznacza to, iż należy przestać uczyć polskiego,
języków obcych, matematyki, fizyki, chemii, biologii czy geografii
– jak najbardziej przedmioty te powinny stanowić element
dziecięcej i młodzieżowej edukacji, co wszakże nie zmienia faktu,
że jeśli młódź przez kilka dni nie będzie miała z nimi
styczności, bynajmniej na tym nie straci.
Może
za to dużo zyskać. Ot, choćby odpoczynek – bardzo istotny, wręcz
niezbędny dla zachowania życia i zdrowia (fizycznego oraz
psychicznego) czynnik ludzkiej egzystencji. Jeżeli dzieciaczki przez
kilka dodatkowych dni sobie odpoczną, będą się zatem czuły o
wiele lepiej, może część z nich dłużej pożyje, ze względu na
redukcję stresu. Szkoła bowiem – i nie ma się co w tym względzie
oszukiwać, za to należy zastanowić się nad przyczynami owego
ponurego faktu – dla większości młodych ludzi nie jest
przyjemnością, lecz przykrym obowiązkiem. Nadto, od wielu lat
obowiązkiem w coraz większym stopniu pochłaniającym czas oraz
siły, bo nudne, nieżyciowe programy nauczania są coraz bardziej
rozbudowane, toteż wymagają więcej i więcej pracy, a ta jest
oczywiście czasochłonna. Do tego dochodzą liczne korepetycje i
kursy, na które dzieci zapisywane są przez rodziców, aby nadrobiły
poniesione w szkole straty intelektualne i mogły lepiej zdać
egzamin, co da im większe szanse na przyszłość (są też rodzice
zapisujący dzieci na nikomu niepotrzebne zajęcia dodatkowe, które
pociech nie interesują, za to podbudowują ego samym rodzicom, ale
to nie temat tej notki). Przepracowanie i przemęczenie małoletnich
obywateli, jak również związany z nimi stres, od dawna są w
(k)raju nad Wisłą problemem; sam fakt, iż u dzieci diagnozuje się
syndrom wypalenia, budzić musi zgrozę. A po deformie Zalewskiej
sytuacja, zwłaszcza w siódmych i ósmych klasach podstawówki,
tylko się pogorszyła, czego świadectwem są coraz częstsze
przypadki zaburzeń psychicznych u dzieci i młodzieży – lawinowo
ich przybyło w ciągu ostatnich trzech lat. Kto wie, może
nauczyciele, strajkując, iluś tam dzieciom uratują zdrowie, o ile
nie życie?
Dalej
– i to jest rzecz jeszcze ważniejsza – strajk sam w sobie
stanowi wielką, wspaniałą lekcję. Otóż dzięki niemu młode
pokolenie Polaków poznało słowa, które w kapitalizmie może nie
są zakazane, ale na pewno niszowe, a przez burżuazyjne elity
niemile widziane: strajk, protest, łamistrajk, postulaty, płace,
związek zawodowy, itd. Nauczyciele pokazali swoim uczniom, że o
swoje nie tyle nawet można, ile wręcz TRZEBA walczyć, udowodnili,
iż można się zjednoczyć we spólnym celu, można współdziałać
dla lepszego efektu, a jeśli nie zwalczamy się wzajemnie, lecz
kooperujemy, jesteśmy silniejsi i nawet rząd możemy wyprowadzić z
równowagi. Innymi słowy, dzieciaczki mogą się dowiedzieć, że –
wbrew temu, co wciska nam załgana, prawicowa, neoliberalna
propaganda – jesteśmy nie zbiorem odrębnych jednostek, które
muszą ze sobą konkurować, czyli wzajemnie się zwalczać, by
osiągnąć sukces, lecz członkami społeczeństwa, połączonymi
wspólnotą interesów klasowych, a zwyciężyć możemy dzięki
współpracy.
I
może to będzie najlepsza, najbardziej wartościowa lekcja, jaką
młode pokolenie Polaków właśnie otrzymuje.
Rządzącym PiS-owcom polecam zaś film Battle Royale (reż. Kinji Fukasaku), dotyczący problematyki szkolnictwa i młodzieży właśnie. Albo nie, jest on dla nich zbyt trudny, a co gorsza, mogą go potraktować jako instrukcję kolejnej deformy systemu edukacji…
Rządzącym PiS-owcom polecam zaś film Battle Royale (reż. Kinji Fukasaku), dotyczący problematyki szkolnictwa i młodzieży właśnie. Albo nie, jest on dla nich zbyt trudny, a co gorsza, mogą go potraktować jako instrukcję kolejnej deformy systemu edukacji…
PS.
Jutrzejszej notki, z uwagi na remont instalacji elektrycznej w moim
bloku, może nie być, za co w razie czego z góry przepraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz