Upadek pewnego aktora
Media (niemal w stu procentach prawicowe) poświęcały ostatnio uwagę głównie wyborom prezydenckim w imperium zła. Nieco więc na bocznicę zjechał temat naszego wschodniego sąsiada, Ukrainy, toczącej tragiczną wojnę z innym naszym wschodnim sąsiadem, Rosją. Na którym to konflikcie zbrojnym pasą się oczywiście światowe koncerny zbrojeniowe, naftowe i wiele innych.
A tymczasem prezydent Ukrainy, Wołodymyr Zełenski, popełnił straszliwy nietakt. Wyraził bowiem publicznie żal, że Polska („I inne kraje”, przy czym nie sprecyzował, jakie konkretnie) nie zestrzeliwuje rosyjskich rakiet bombardujących terytorium Ukrainy. Zarazem dał do zrozumienia, że życzyłby sobie czegoś takiego.
Ten dureń i fanatyk, Radosław Sikorski (nigdy nie powinien był zasiadać w fotelu ministra spraw zagranicznych) już się do tego palił, ale na szczęście nie wygląda na to, by pomysł ów zyskał poparcie naszej klasy politycznej i społeczności międzynarodowej. Jak bowiem trafnie spostrzegł Krzysztof Gawkowski, minister cyfryzacji z ramienia Lewicy, byłoby to czynne zaangażowanie się Polski w wojnę, jako jednej ze stron. Nie dopowiedział, acz nie trzeba tęgiego umysłu, by to dobie dośpiewać, iż mogłoby to pociągnąć zza sobą udział pozostałych państw NATO (europejskich przynajmniej), konsekwencje czego byłyby nieobliczalne, acz globalny konflikt atomowy jak najbardziej się do nich zalicza. Pan Gawkowski słusznie też napiętnował żale Zełenskiego, przypominając, jak wiele Polska przez ostatnie lata dla Ukrainy zrobiła.
Niestety, rzecz cała jest bardzo smutna, a prezydent Zełenski wcale swojemu krajowi nie pomógł. Trzeba wręcz zauważyć, że takimi wypowiedziami tylko pogarsza sytuację Ukrainy, zniechęcając do niej sojuszników oraz kreując w poszczególnych społeczeństwach, z polskim na czele, anty-ukraińskie nastroje. Czym przysługuje się nie komu innemu, jak carowi Putinowi.
Pomijając już bowiem skrajną nieodpowiedzialność tego, czego pan Zełenski sobie życzy, swoimi działaniami wyjątkowo skutecznie niszczy on własny wizerunek.
Po ataku Rosji na Ukrainę prezydent tej drugiej nie czmychnął za granicę jak oligarchowie (czym, przyznać muszę, pozytywnie mnie zaskoczy), lecz został na jej terenie, kreując się – w czym wydatnie pomogły mu aktorskie umiejętności; nie jest wszak zawodowym politykiem, lecz aktorem – na przywódcę kraju walczącego o wolność i przetrwanie. Robił to w sposób mądry i przemyślany, już to pokazując się przed kamerami w wojskowym ubiorze, już to rzadziej goląc brodę, już to manifestując opanowanie i pewność siebie; zarazem dowodzenie pozostawił generałom, sam w działania militarne się nie wpychał. Tak oto przeistoczył się w żywy symbol, którym w sytuacji, w jakiej znalazła się Ukraina, być powinien.
Dziś z tego symbolu nie pozostało chyba nic. Mimo iż Ukraina była – i nadal jest – wspomagana już to dostawami uzbrojenia, już to pomocą humanitarną, już to wsparciem dla uchodźców, jej prezydent szybko jął narzekać, jak to „mizernie” jej Zachód, w tym Polska, pomaga. Okazał się politycznym ignorantem, który chyba na serio liczył, że siły zbrojne Polski (o ile są jeszcze jakieś…), Niemiec, Francji, a najlepiej też USA wkroczą nad Dniestr i Dniepr, by wyzwolić Ukrainę spod rosyjskiej agresji. Nic takiego rzecz jasna nie nastąpiło, światowemu kapitałowi raczej nie zależy na wybuchu globalnej wojny (wedle wszelkiego prawdopodobieństwa atomowej), skoro może kosić zyski na lokalnych konfliktach, takich jak rosyjsko-ukraiński.
Żale Zełeńskiego stawały się coraz głupsze, przez co z człowieka-symbolu zmienił się on w politycznego naciągacza, którego mało kto – no, chyba, że jemu podobni kretyni w rodzaju Sikorskiego Radosława – traktuje poważnie.
Przyznam, że po ludzku szkoda mi tego faceta. A jeszcze bardziej „rządzonego” przez niego państwa i społeczeństwa.
Komentarze
Prześlij komentarz