Kosiarką ku zagładzie

Mamy suszę. Co prawda, przez Polskę przechodzą opady deszczu i burze, niemniej jakoś nie przypuszczam, aby przyniosły wymierną poprawę sytuacji hydrologicznej. Nie jest to bowiem jednorazowy problem; (k)raj nad Wisłą wysycha od dawna, ma mniej wód gruntowych niż taki na przykład Egipt. A katastrofa klimatyczna powoli dokłada swoje, mimo iż NA RAZIE nie w tak tragicznej skali, co w rejonach bliżej równika, gdzie życie ludzkie staje się w coraz mniejszym stopniu możliwe, na dalekiej Północy, gdzie z kolei topnieje wieczna zmarzlina, czy na biegunach, gdzie oczywiście topią się lodowce.

Tak czy owak, mamy sucho, czyli jest niewesoło. Odbije się to na rolnictwie, cenach żywności, wody…

W związku z suszą pojawiają się w mediach, od portali społecznościowych po telewizyjne prognozy pogody, apele, aby nie kosić trawników. A jeśli już, to nie do gołej ziemi.

Mocno skoszoną trawę słońce bowiem wypali, co w dłuższej perspektywie czasowej przełożyć się może na pustynnienie, erozję gleby… no i na zwiększenie skali suszy. Nie tylko zresztą jej, bo trawy, podobnie jak wszelkie rośliny, odgrywają nader istotną rolę w oczyszczaniu powietrza, czyli pomagają może nie zwalczyć (na to, obawiam się, już za późno…), lecz spowolnić zachodzącą katastrofę klimatyczną. Im ich mniej, tym większy smog, wyższe temperatury, mniej wody, itd.

Tymczasem dzień w dzień warczą kosiarki. I w sumie nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby chodziło o strzeżenie, czyli po prostu skracanie trawy, głównie w celach estetycznych. O ile jednak się przyglądam, trawniki golone są niemal na łyso; zieleni niewiele zostaje, w paru ładnych miejscach prześwituje goła ziemia. Nie mam oczywiście pretensji do pracowników, którzy po prostu stosują się do takich, a nie innych wytycznych, jakie otrzymali, ale już osoby podejmujące decyzje w sprawie terenów zielonych naprawdę powinny pójść po rozum do głowy. No, ale skoro taniej jest raz na jakiś czas wykosić trawę do gołej ziemi, nawet ze szkodą dla przyrody i społeczności lokalnej, niż przeprowadzać częstsze, acz korzystne akcje strzyżenia… Stara zasada: „Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze” obowiązuje niezmiennie, mimo iż nierzadko przynosi poważne szkody.

Nie wiem, w jakiem stopniu działanie takie przyczynia się do katastrofy klimatycznej, która zapewne już wkrótce przyniesie naszemu gatunkowi zagładę. Obawiam się wszelako, iż ma ono wpływ na zachodzące pustynnienie Polski, skutki którego obserwować można zwłaszcza późną wiosną i latem. Niektóre miejsca, jeszcze niedawno zielone i kwitnące, przypominają… no, może nie Diunę z powieści Franka Herberta, lecz scenerie z serii postapokaliptycznych filmów Mad Max na pewno.

Cóż, budżety jednostek samorządu terytorialnego może zyskują, my wszyscy tracimy. I to tracimy coś więcej niż komfort życia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Złodziej, karierowicz, prezes

Zgon fanatyczki

Bez zasług