Czas udoju

Majówka – w sensie: długi majowy weekend – radośnie (faktycznie spędziłem ją bardzo miło i mam nadzieję, że Wy również) nam minęła, maj zaś się rozkręca. A miesiąc ten oznacza sezon komunijny – uroczystości Pierwszych Komunii Świętych odbywały się będą w poszczególnych świątyniach katolickich. Dzieciaczki w białych strojach (ech, w moich czasach, czyli w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego stulecia, wystarczał garniturek dla chłopczyka i sukieneczka dla dziewczynki) ruszą przed ołtarze, odbywszy już to na lekcjach szkolnej katechezy, będącej jedną z największych pomyłek polskiego systemu wątpliwej oświaty, już to – uzupełniająco – na salkach katechetycznych uciążliwe raczej przygotowania do przyjęcia owego sakramentu, opierające się na starej niedobrej zasadzie: „zakuj, zdaj, zapomnij”.

Rzecz jasna, kapitaliści już zacierają ręce, w Polsce (nie wiem, jak w innych krajach, gdzie katolicyzm jest w miarę rozpowszechniony) okres udzielania Pierwszych Komunii Świętych jest sezonem prezentowym. Innymi słowy, producenci rzucą na rynek niebywałe ilości produktów przeznaczonych na podarunki z tej właśnie okazji, sieci handlowe natomiast będą je dystrybuowały. A liczne osoby, jakie w przyjęciach komunijnych wezmą udział, zaczną robić rewię prezentów, czyli ścigać się, kto co lepszego i droższego kupi danemu dzieciaczkowi. I niekoniecznie będą to rzeczy przeznaczone przez producentów tudzież dystrybutorów na typowo komunijne podarki; jakiś czas temu, pamiętam, pierwszokomunijnym dzieciom masowo kupowano… quady, niby zminiaturyzowane modele, niemniej i tak zdecydowanie zbyt niebezpieczne dla tak młodych osób (przy okazji – nie mam nic przeciwko tym pojazdom, pod warunkiem oczywiście, że ich użytkownicy nie niszczą przyrody, ale są one przeznaczone dla dorosłych, a przynajmniej nieco bardziej dojrzałych ludzi). Nie braknie i takich, co sprezentują dzieciaczkom żywe zwierzęta, co szczęśliwym wyborem w dziewięciu przypadkach na dziesięć nie jest.

Tak czy owak, kapitaliści będą mieli udój. Ale to w miarę naturalne zjawisko w sezonie prezentowym; tak samo jest chociażby przed Bożym Narodzeniem/Solstycjami/Godami/Jule. W dawaniu prezentów nie ma oczywiście nic złego, należy tylko kupować je z głową.

Jeszcze więcej kasy naciągnie inna grupa społeczna, też zaliczająca się do klasy pasożytniczo-wyzyskującej, czyli oczywiście katolicki kler. I zrobi to w sposób znacznie paskudniejszy niż świeccy kapitaliści zarabiający na komunijnym zwyczaju podarunkowym; tak naprawdę nie wychodzą oni poza ramy działalności gospodarczej.

Tymczasem kler, jak co roku, solidnie policzy sobie od rodziców i innych opiekunów prawnych dzieciaków za dekoracje kościołów i ogólnie całą ornamentykę związaną z uroczystościami, do czego dojdą rzecz jasna ofiary „co łaska”, przy czym niektóre parafie dokładnie określą kwotowo skalę łaskawości wiernych, a przynajmniej dolną jej granicę. I nie wyjdzie to tanio, kwoty szły będą, jak przypuszczam, w tysiące od każdej rodziny, przy czym będą się różniły w zależności od parafii.

Wiadomo – sakrament sakramentem, Chrystus Chrystusem, ale zysk przede wszystkim. Kościół katolicki, podobnie jak wiele innych związków wyznaniowych, jest korporacją (i to o modelu totalitarnym, ale to temat na inne rozważania), czyli organizacją stuprocentowo biznesową, nastawioną na maksymalizowanie dochodów. A ludzka religijność, w tym wszelkie obrzędy, uroczystości, sakramenty, itd., to środki produkcji dla jej zawodowych funkcjonariuszy, a zarazem udziałowców, czyli duchownych, od wikarych po kardynałów i papieża. Oni wszyscy ciągną forsę, dostarczaną rzecz jasna przez wiernych (klientów), ze wszystkich świąt, Pierwsze Komunie oczywiście wliczając. Co z tego, że księża z parafii mają płacone wynagrodzenia z kurii (tak czy owak finansowane przez świeckich katolików, poprzez składki zbierane na każdej mszy) oraz z budżetu państwa (portfeli nas wszystkich, niezależnie od wyznania bądź jego braku) jako szkolni katecheci? Muszą wszak skorzystać z okazji i dodatkowo sobie podoić. Komunia, pogrzeb, ślub, itd. okazjami się do zwiększenia udoju.

Oczywiście wszystko to okraszone zostanie mniej lub bardziej wzniosłymi opowieściami o Chrystusie, mającymi na celu uzasadnienie, że to on i tylko on jest w rzeczonym sakramencie istotny. Nie prezenty, nie przyjęcia, nie spotkania z krewnymi i bliskimi, lecz Jezus. Okej, ciekawi mnie wszelako, ilu księży – bo o facetach w purpurze nawet nie myślę – faktycznie w to wierzy. Może i tacy się trafiają, nie wykluczam tego. Ala nie ma się co oszukiwać; dla zdecydowanej większości kleru katolickiego Bóg to tylko i wyłącznie biznes, środek produkcji służący bogaceniu się.

Jeżeli ktoś ma dziecko i posyła je do Pierwszej Komunii Świętej, to proszę bardzo, nic mi do tego, szanuję to (mnie samego przecież rodzice posłali); jestem wszak zwolennikiem wolności sumienia i wyznania. Warto jednak, aby rodzice dzieci komunijnych zastanowili się, czy warto pozwalać Kościołowi tak się doić z ciężko zarobionych pieniędzy. Bowiem, jeśli faktycznie o Chrystusa się rozchodzi, to po co te wszystkie ofiary „co łaska”? Przecież Bóg nie potrzebuje środków płatniczych…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor