Posty

Emerytura pana Roberta

Jak pisałem wczoraj, w programie – o ile można tak określić zbiór wyrwanych z kontekstu haseł, krótko tylko objaśnionych – partii Wiosna są postulaty zarówno bardzo dobre i słuszne (niestety, wszystkie one skopiowane zostały, z niewielkimi co najwyżej modyfikacjami, od SLD, Razem, Zielonych czy Kongresu Świeckości), są średnie i są całkiem głupie, wręcz szkodliwe. Jednym z ciekawszych rozwiązań, proponowanych przez ugrupowanie Roberta Biedronia, jest minimalna emerytura w wysokości 1600 zł; kwota ta ma być – i to akurat wielka zaleta tego postulatu – zwolniona z podatku. Nad tym zagadnieniem zdecydowanie warto się pochylić. Początkowo pan Biedroń lansował projekt emerytury obywatelskiej, czyli takiej, którą otrzymywałby każdy obywatel, który – bez względu na to, czy i jak długo pracował, oraz jaka była forma jego zatrudnienia – osiągnąłby wiek emerytalny. Według najczęściej spotykanych założeń (bo nad tymże rozwiązaniem zastanawiano się w niejednym państwie, w Polsce też) kw...

Jesienna Wiosna

Oj, coś mi się wydaje, że od wczoraj niejaki Kaczyński Jarosław zaciera ręce, a na jego targowickiej paszczęce rośnie szyderczy i triumfalny uśmiech. Oczywiście z powodu Wiosny, przy czym nie chodzi o porę roku, ale o nową partię na scenie politycznej. Jej założyciela i lidera, pana Roberta Biedronia, naprawdę szanuję. Jest jednym z ludzi, którzy jako pierwsi w Polsce podnieśli kwestię osób LGBT i łamania ich praw, a nawet prześladowań, jakie ich spotykają. Nie mogę też odmówić Robertowi Biedroniowi sporej wrażliwości społecznej, którą ujawniał, chociażby udzielając wywiadów. Nie będąc słupszczaninem, trudno mi go oceniać jako prezydenta Słupska, ale z tego, co wiem, piastując ten urząd, zbierał dobre opinie. Mógł też być czynnikiem jednoczącym centrolewicę (jego samego za lewicowca trudno uznać, sam się zresztą od lewicowości odcina), czy to jako kandydat na prezydenta Polski, czy to jako współtwórca koalicyjnej listy wyborczej. Mówiąc krótko, mógł pan Biedroń odegrać bardzo poz...

Pod maską demokracji

Od lat politolodzy, politycy, publicyści i różni inni eksperci bądź ludzie za takowych się uważający, debatują nad kryzysem demokracji – a konkretnie demokracji liberalnej (nie mylić z liberalizmem gospodarczym) – jaki przetacza się od USA (Trump!), poprzez Europę (najpierw były Węgry, potem Polska… no i poszło!), po Rosję, Turcję i wiele innych państw. Na debatach się nie kończy, pojawiają się także różnorakie analizy. Jedne zwracają uwagę na to, że poszczególne społeczeństwa do demokracji nie dorosły; wiadomo, ciemny lud roszczeniowy jest, tyrać mu się nie chce, no to głosuje na tych, co śladem Ferdynanda Kiepskiego obiecują: „Kiełbasę, browary i inne towary ja tobie, narodzie kochany, dam!”. W innych pada teza, że demokracja jako system nie wypracowała mechanizmów na dłuższą metę broniących ją przed siłami antydemokratycznymi (co wiadomo już od czasów niejakiego Adolfa H.), i teraz się to mści. Inne – te najmądrzejsze – zwracają uwagę, iż kryzys demokracji jako ustroju wziął się,...

Ryba z Morza Śródziemnego

Przyznam szczerze, że nie jestem amatorem mięsa rybnego. Jako dziecko lubiłem szprotki w oleju (nie pamiętam w sumie, dlaczego przestałem je spożywać; pewnie w którymś momencie mi się przejadły) oraz paluszki rybne. Od czasu do czasu zjem fileta – ale nie z karpia, bo jego mięsa wyjątkowo nie lubię – a i owocem morza nie pogardzę (kiedyś w Biedronce sprzedawano takie fajne małe kalmary, nadziewane ryżem; bardzo mi smakowały, niestety, od dłuższego czasu ich w tymże dyskoncie nie widzę), np. jako dodatkiem do pizzy. Niemniej jednak, potrawy tego typu konsumuję rzadko. I chyba będą konsumował je jeszcze rzadziej, a niektórych wcale. Jakkolwiek bowiem nie czuję do ryb, głowonogów czy skorupiaków – zarówno do żywych, jak i do przerobionych na mięso – odrazy, to pewnie bym ją poczuł, gdybym miał spożyć potrawę przyrządzoną z żyjątka wyłowionego z Morza Śródziemnego. Zakrawałoby to na formę kanibalizmu, jakkolwiek oczywiście pośredniego. W Morzu albowiem Śródziemnym od wielu lat D...

Wyrób mięsopodobny

Jeden z szerzonych przez prawicę mitów głosi, jakoby w epoce PRL nie było mięsa w sprzedaży. Nie jest to prawda – mięso było, choć w ilościach… No właśnie, już miałem napisać „mniejszych niż obecnie”, ale stwierdzenie to byłoby problematyczne. Faktem pozostaje, iż w czasach poprzedniego ustroju trudniej niż obecnie było kupić wyroby mięsne. Dziś w sklepach i centrach handlowych jest ich – pozornie! – bardzo dużo. Pojawiły się one na półkach na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia, w chwili, gdy za sprawą deform Leszka Balcerowicza ceny mięsa wzrosły o kilkaset procent; wówczas pauperyzujący się szybko Polacy przestali kupować je w dotychczasowych ilościach. Jako się rzekło, półki w sklepach i supermarketach niby to uginają się od szynek, kiełbas czy mielonek, w sklepowych lodówkach pełno mrożonych kurczaków, schabu, karkówki… Problem w tym, iż kupić DOBRE mięso jest dziś bodaj jeszcze trudniej niż w PRL-u, i to bynajmniej nie tylko dlatego, że jest ono stosunkowo drogie. P...

Wystarczy trochę szpachli

Ale heca! Wypłynęły „taśmy Kaczyńskiego”, z których wynika, że facet niemający konta w banku chciał budować w stolicy dwa wieżowce za ponad miliard złotych, nadto wciągnął do tego interesu jakiegoś austriackiego biznesmena. Inwestycji nie będzie wszelako, bo PiS przegrało zeszłoroczne wybory samorządowe w Warszawie, więc z budową Kaczych Wież trzeba się pożegnać… Cała sprawa (jak na razie, bo może jeszcze coś wypłynie) pokazuje nie tylko to, że Jarosław Kaczyński jest politykierem nieuczciwym – nic dziwnego, wszak prawak – ale też to, że zarządzane przez PiS-owców instytucje państwowe, np. znacjonalizowane banki, są skrajnie niewiarygodne… No, ale do wyznawców Bezprawia i Niesprawiedliwości to nie dotrze; mają nazbyt wyprane mózgi, czego im oczywiście współczuję. I radzę, by znaleźli sobie inny obiekt uwielbienia, bo Jarosława Kaczyńskiego wielbić bądź czcić zdecydowanie nie warto… Afera taśmowa, któraś już z rzędu, może się rozkręci, może nie, lecz dzisiaj nie będę się nią zajmo...

Retoryka nazistowska

Wczoraj odbyły się w Oświęcimiu uroczystości związane z siedemdziesiątą czwartą rocznicą wyzwolenia przez Armię Czerwoną obozu zagłady Auschwitz-Birkenau. Z tej okazji skrajnie prawicowi fanatycy defilowali, głosząc konieczność „walki z żydostwem” (odrażające), natomiast podczas oficjalnych obchodów z udziałem m. in. byłych więźniów obozu tudzież pani ambasadorki Izraela, wystąpił nie kto inny, a niejaki Morawiecki Mateusz, premier stojący na czele rządu Jarosława Kaczyńskiego. I wygłosił słowa na temat Holocaustu: Tej zagłady (…) nie zrobili żadni naziści, tylko zrobiły ją Niemcy hitlerowskie (źródło: http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/7,114883,24404541,mateusz-morawiecki-w-auschwitz-tej-zaglady-nie-zrobili-zadni.html ). Opinia premiera jest, co zrozumiałe, szeroko komentowana. I nie ma się co dziwić. Ale na pewien aspekt tejże wypowiedzi uwagi się chyba (w każdym razie nie zauważyłem tego) nie zwraca. A jest to rzecz bardzo ważna. I ogromnie przerażająca zarazem. No to po ...