Pomysły konserw

Wczoraj było o nieszczęśliwym (i na dłuższą metę szkodliwym, także, jeśli chodzi o ewentualne odsunięcie PiS-u od władzy) pomyśle Donalda Tuska, polegającym na dosypywaniu publicznych, czyli naszych pieniędzy banksterom pod pozorem prowadzenia polityki mieszkaniowej. A dziś skupimy się na tym, co wydumali dwaj inni konserwatywni politycy z rzekomej „opozycji”.

Chodzi o pana Hołownię Szymona, lidera Polski 2050, oraz pana Kosiniaka-Kamysza Władysława, przewodniczącego Polskiego Stronnictwa (niezbyt) Ludowego. Jak wiemy, obie te partie w nadchodzących wyborach mają stworzyć wspólną listę do Sejmu. Poczynili też, jak się okazuje, pewne uzgodnienia… hm… programowe, gdyż oznajmili, iż w pierwszych stu dniach po wyborach będą chcieli przeprowadzić referendum w sprawie aborcji.

Pomysł ów, jak łatwo się domyślić, nie przypadł do gustu ani Lewicy, ani działaczkom i działaczom na rzecz praw kobiet oraz w ogóle praw człowieka. Z miejsca padł argument, słuszny zresztą, że o tym, czy przerwać ciążę, decydować powinna TYLKO kobieta, państwo natomiast winno jej zagwarantować prawo do przeprowadzenia tegoż zabiegu zgodnie ze sztuką medyczną, w bezpiecznych warunkach. Toteż głosowania, nawet tak ważnego jak referendum, w tej sprawie być nie powinno.

Jak łatwo się domyślić, w tymże referendalnym postulacie chodzi o to, że zarówno Szymon Hołownia, jak i Władysław Kosiniak-Kamysz są politykami konserwatywnymi oraz klerykalnymi (przy czym ten pierwszy potrafi wykazać humanitaryzm i zrozumienie dla kwestii klimatycznych oraz praw zwierząt). Pod tym względem od PiS-owców i większości PO różnią się głównie stosowaniem łagodniejszego języka. Prawa zaś mniejszości, zwłaszcza seksualnych, czy kobiet – również do decydowania o własnym organizmie – traktują nie tyle może wrogo, ile nie czują ich, nie rozumieją, ani też nie zdają sobie sprawy z ich wagi. Co do aborcji, to zarówno lider Polski 2050, jak też przewodniczący PSL-u najchętniej… no, może nie utrzymywaliby obecnego, skrajnie okrutnego prawa (czy raczej zalegalizowanego bezprawia, bo tak to trzeba nazwać), lecz powróciliby do paskudnego „kompromisu” z 1993 r., który też był niehumanitarny, zwłaszcza, że szybko obłożono go dodatkowymi klauzulami sumienia. Tyle, że obaj politycy nie są aż tak głupi, by powiedzieć o swoich poglądach w tej kwestii otwarcie; dobrze wiedzą, że gdyby tak zrobili, część elektoratu, i to pewnie spora, radośnie by od nich odpłynęła, być może uniemożliwiając przekroczenie progu wyborczego i wejście do Sejmu.

Dlatego kręcą z referendum, by ukryć przed wyborcami, iż interesy kleru katolickiego, z reguły przedstawiane jako „wartości chrześcijańskie” są dla nich ważniejsze niż demokracja, wolność czy postęp. Pod tym względem, jako się rzekło, bardzo blisko im do POPiS-u, a nawet Konfederacji i innych neonazistów.

W całej tej sytuacji na dobrą sprawę nic zaskakującego nie ma. Konserwatywne, klerykalne poglądy Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza znane są przecież od dawna, podobnie jak ich stosunek wobec praw kobiet, na czele z reprodukcyjnymi.

Na sprawę tę warto popatrzeć z szerszej nieco perspektywy, a konkretnie, rozlegających się ciągle jęków, że jedna lista całej „opozycji” nie powstanie, oraz słabnących westchnień nadziei, że jednak się uda. Patrząc na postulat Hołowni i Kosiniaka-Kamysza w sprawie referendum aborcyjnego albo niedawny pomysł Tuska z dopłacaniem bankom do kredytów hipotecznych, łatwo dostrzec gdyby nawet taką szeroką koalicję jakimś cudem udało się zbudować, to albo bardzo szybko by się ona rozpadła, albo poniosłaby w wyborach sromotną klęskę. Nie byłaby bowiem w stanie wygenerować spójnego programu, który, jak wielokrotnie pisałem, niezbędny jest do zwycięstwa. No i tu mamy tego dowody.

Jakie bowiem koncepcje programowe mogłyby łączyć klerykalizm Kosiniaka-Kamysza, Hołowni, Tuska i licznych Platformersów z ideami świeckiego państwa głoszonymi przez Lewicę? Albo jakim cudem taka szeroka lista miałaby zająć wspólne stanowisko wobec aborcji, skoro skupiałaby zarówno jej przeciwników, jak i zwolenników? Co spójnego mogliby wykoncypować przeciwnicy związków zawodowych (Tusk, Nitras dla przykładu) z ich zwolennikami z Lewicy? I tak dalej…

Parę już razy pisałem, że taka szeroka lista, zjednoczona nie ideami, lecz jedynie chęcią odsunięcia PiS-u od władzy, na setki kilometrów wiałaby fałszem, czym zniechęcałaby licznych wyborców, zamiast ich przyciągać. Działoby się tak zwłaszcza, gdyby wyszło na jaw (co nastąpiłoby w zasadzie od razu, może nawet przy odpowiadaniu na pierwsze z brzegu pytanie dziennikarza), że poszczególni startujący z niej politycy mają krańcowo odmienne postulaty w jednych i tych samych kwestiach.

Dlatego wielce się cieszę, że takiej listy nie będzie. Cieszy mnie też, że poszczególni prawicowcy z „opozycji” zaczynają pokazywać swoje prawdziwe oblicza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor