Zdejmowanie maski

Francuski rząd usiłuje przeprowadzić reformę emerytalną… choć słowo „reforma” w zasadzie niezbyt tu pasuje, trudno bowiem tym mianem określić zwyczajne podniesienie wieku uprawniającego do przejścia na zasłużoną emeryturę. Społeczeństwu się to nie podoba, całkiem więc możliwe, że we Francji znów dojdzie do buntów i zamieszek… które jak zwykle zostaną stłumione przy użyciu policyjnej przemocy, jakiej nie powstydziliby się mundurowi z Putinowskiej Rosji. Jak będzie, zobaczymy, ale gniew osób obywatelskich wzbudza nie tylko to, że prawicowa władza chce ich zmusić, by dłużej zasuwali na fortuny kapitalistów, lecz także, iż wdrażając swoją pseudo-reformę, nie tyle łamie ona, ile omija konstytucję. Innymi słowy, zachowuje się bardzo podobnie, jak PiS w Polsce. Tak, chodzi o państwo będące jednym z pionierów demokratyzacji nie tylko w Europie, ale i na świecie. A teraz rzekomo demokratyczne władze zachowują się w sposób ogromnie daleki od zasad demokracji oraz praworządności.

Nie tylko jednak we Francji źle się pod tym względem dzieje. W USA też nie jest lepiej… a może wręcz gorzej. Przykładowo, Jackson to stolica stanu Missisipi. Miasto w większości zamieszkują osoby czarnoskóre, lecz rządzą nim biali, podobnie jak całym stanem. Biali z Partii Republikańskiej, od paru ładnych lat coraz mocniej faszyzującej, dodajmy. Jackson, jak i całe Missisipi jest bardzo biedne, ostatnimi zaś czasy zdarzają się tam poważne problemy z dostawą nawet tak podstawowych, niezbędnych do przeżycia dóbr jak woda pitna (Stany Zjednoczone nie bez przyczyny nazywane są najbogatszym państwem Trzeciego Świata). Po prostu, infrastruktura się sypie, a nie ma za co jej naprawić, bo fundusze radośnie defraudują Republikanie. A że osoby obywatelskie, zwłaszcza czarnoskóre, są coraz bardziej wkurzone, biali Republikanie zapobiegli przełożeniu tego ich wkurzenia na wynik wyborczy. Władze stanowe ot, tak sobie pozbawiły zamieszkałe głównie przez Afroamerykanów dzielnice Jackson prawa do wybierania swoich przedstawicieli; Demokraci protestowali, ale ich reprezentacja jest na tyle nieliczna, że niewiele mogli zrobić. Ot, „demokracja” po amerykańsku. Dodajmy, że mimo zniesienie niewolnictwa (XIX wiek) i formalnej likwidacji segregacji rasowej (XX wiek), jak również licznych kampanii społecznych czy działalności ruchu Blach Lives Matter, osoby czarnoskóre są w USA ludźmi drugiej, a nawet trzeciej kategorii. Ich wpływ, jako obywateli, na procesy polityczne jest znikomy (Barack Obama był wyjątkiem, nie regułą), w procesach sądowych często stoją na z góry przegranej pozycji, nadto mogą zostać spokojnie zastrzelone lub zakatowane przez policjanta (do takiego mordowania palą się gliniarze tak biali, jak i czarni!). Z prawidłowo rozumianą demokracją nie ma to nic wspólnego.

Jak pewnie wiecie, Izrael często określany jest „jedyną demokracją na Bliskim Wschodzie”. Absolutnie niesłusznie, ponieważ nie da się nazwać demokratycznym państwa, które od ponad siedemdziesięciu lat morduje, zamyka na wiele lat w więzieniach, wyrzuca z domów, pozbawia możliwości swobodnego poruszania się, a nawet dostępu do wody pitnej ludzi mieszkających na terenach, jakie okupuje (tak, chodzi o terror stosowany wobec Palestyńczyków). Zanosi się wszelako na to, iż z izraelską „demokracją” będzie jeszcze gorzej niż dotąd. Skrajnie prawicowy, faszystowski w zasadzie rząd zamierza bowiem przeprowadzić deformę sądownictwa, pozbawiającą je niezawisłości (z czymś się to kojarzy?), co jest oczywiście totalnie niedemokratyczne. Oburzeni Izraelczycy – głównie oczywiście Żydzi, ale i Palestyńczycy też – protestują coraz ostrzej. A że rząd nie zamierza się z nimi patyczkować, to według specjalistów od Izraela i Bliskiego Wschodu, bardzo realna jest… nawet wojna domowa. Nie ta, która od siedmiu dekad toczy się z Palestyńczykami, lecz między władzą państwową a obywatelami.

Teraz przenieśmy się do Indii. Jeszcze do niednawa uchodziły one za największą – pod względem ludnościowym – demokrację świata. Mimo licznych problemów oraz patologii (skrajna nędza, gigantyczna korupcja, stanowiąca dziedzictwo brytyjskiego kolonializmu policyjna przemoc, przestępczość zorganizowana i jej wpływ na politykę, itd.), w stwierdzeniu tym było sporo racji. Odkąd jednak w Indiach władzę sprawuje skrajnie prawicowy rząd premiera Narendry Modiego, z indyjskiej demokracji nie pozostało już nic, poza tym stanem, gdzie akurat rządzą komuniści. Wszędzie indziej prześladowani są muzułmanie, chrześcijanie oraz wszyscy inni nie-hinduiści. A także mniejszości etniczne czy ludzie posługujący się lokalnymi jeżykami tudzież dialektami. Zakazywane są mieszane małżeństwa. Panuje wszechobecna cenzura, dotykają zarówno Bollywood (największy przemysł filmowy świata), jak też mediów. W rankingach wolności tych ostatnich Indie pod butem (tak to należy określić) Modiego plasują się na pozycjach NIŻSZYCH niż Chiny, Iran, a nawet Korea Północna. To, że policja masowo stosuje tam tortury na aresztowanych, nie jest akurat winą Modiego, bo tak dzieje się, odkąd subkontynent podbity został przez Brytyjczyków. W każdym razie, Indie są demokratyczne tylko formalnie; w praktyce zmierzają w kierunku totalitaryzmu typu nazistowskiego.

Co łączy te cztery przypadki (wybrane, bo na całym świecie przykładów podobnych patologii jest multum, nad Wisłą chociażby)? Ano, rządy prawicy, zarówno niby to umiarkowanej (Francja), na pograniczu umiarkowanej i skrajnej (Republikanie w Missisipi), jak i całkiem skrajnej, faszystowskiej i nazistowskiej (Izrael, Indie). Kiedy ugrupowania prawicowe dorywają się do władzy, maska demokracji jest zdejmowana szybszej bądź wolniejszej, a nieludzki system kapitalistyczny odsłania swoje prawdziwe, kompletnie antydemokratyczne oblicze. Znaczy, przepraszam, mordę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor