Czego polityk zaznać powinien

Na początek – serdecznie przepraszam za brak notki wczoraj; niestety, miałem ważną sprawę urzędowo-medyczną do załatwienia poza domem, a potem parę obowiązków, więc najzwyczajniej nie zdążyłem jej napisać. Dziś jednakowoż wróciłem… no i zaczynamy.

Często można spotkać się z opinią, że polityką parać się powinni specjaliści w określonych dziedzinach, ludzie, którzy na czymś konkretnym się znają. Niby dlatego, że ich doświadczenie pozwoli im lepiej – tzn. z większymi korzyściami dla państwa i społeczeństwa – sprawować samorządowe, parlamentarne czy rządowe funkcje. Teoretycznie tak, w praktyce wszelako nie jest to takie proste. Wybitny lekarz może se okazać nader przeciętnym ministrem zdrowia, przykładowo. Poza tym, rządy specjalistów szybko mogą przerodzić się w technokrację, która z jednej strony nie jest demokratyczna, z drugiej zaś w dłuższej perspektywie czasowej staje się niewydolna (vide poprzedni ustrój lub, w coraz większym stopniu, obecny światowy turbo-kapitalizm).

Inna opinia głosi, że politykami winni zostawać ci, którzy coś w życiu osiągnęli, innymi słowy, wzbogacili się. I nad tymże zagadnieniem warto pochylić się niżej nieco.

Zasada, że polityka nie powinna być JEDYNYM źródłem utrzymania osoby pełniącej funkcję samorządową, parlamentarną czy ministerialną, jest generalnie słuszna, taki człowieka jest bowiem mniej podatny (co w żadnym razie NIE oznacza, że wcale!!!) na korupcję. Dlatego też dobrze, by politycy mieli jakąś stała pracę, np. etat na uczelni, i brali po prostu urlopy na czas pełnienia mandatu (chyba, że są w stanie pogodzić oba te zajęcia). Ostrożny wszelako byłbym z działalnością biznesową; taki człowiek kierować się może interesem lobby, a nie obywateli. No i, jeśli ma naprawdę dużo forsy, jest oderwany od rzeczywistych warunków życia większości społeczeństwa, o czym nieco dalej.

Jednakże wcale nie uważam, że tylko ludzie bogaci powinni zajmować się polityką. Przeciwnie, w większości takie właśnie jednostki powinny, moim skromnym zdaniem, trzymać się od polityki z daleka. W kapitalizmie – zwłaszcza w obecnej, iście maniakalnej i coraz bardziej zwyrodniałej jego formie – fortuna bardzo rzadko zależy od pracy włożonej w jej zdobycie.

Czasami jest ona kwestią szczęścia, czyli korzystnego dla danej jednostki lub grupy zbiegu okoliczności. Kiedy indziej, owszem, pochodzi ona z pracy, ale wykonywanej przez innych ludzi, rzecz jasna wyzyskiwanych; na niej wszak bogacą się kapitaliści. Są też oszustwa, kradzieże czy inne przestępstwa, które okazać się mogą nad wyraz intratne.

Z drugiej strony, warunki turbo-kapitalizmu sprawiają, że praca nie oznacza wzbogacenia się, ani nawet zdobycia podstawowych środków na utrzymanie. Przykładowo, zdecydowana większość osób w kryzysie bezdomności (tak w Polsce, jak i w innych państwach kapitalistycznych) pracuje, i to bardzo ciężko, a mimo to nie stać ich nawet na dach nad głową. Warunki zatrudnienia, z płacami na czele, mogą też być na tyle złe, że do roboty trzeba wręcz… dopłacać (wiem coś o tym, oj, wiem!). Dzieje się tak często w przypadku umów śmieciowych bądź wymuszonego przez kapitalistów samozatrudnienia; pracując, nie tylko się nie dorabiamy, lecz ponowimy finansowe straty!

A inflacja i wzrost wszelkich opłat może nas tak przycisnąć, że mimo śmiertelnego nieraz zapracowania, i tak zabraknie nam forsy na zaspokojenie podstawowych potrzeb bytowych, w tym żywnościowych.

No i właśnie. Jako obywatel, ogromnie bym chciał, żeby polityką w moim państwie parali się ludzie, którzy znają takie problemy. Ci, co harowali i nie pieniądze z tego mieli, lecz stres, załamanie psychiczne tudzież negatywne skutki dla zdrowia fizycznego. Ci, co znają poczucie codziennej beznadziei. Ci, co żyły sobie wypruwali, a i tak brakowało im na wszystko. Ci, co musieli tak gospodarować skromnymi zapasami żywności, żeby wystarczyło im na cały najbliższy tydzień albo i dłużej, z uwzględnieniem ryzyka niedożywienia (wiem, jak to jest, żyję wszak w państwie kapitalistycznym). Ci, co tłukli się do roboty dzień w dzień i byli tak zmęczeni, że bali się, iż usną za kierownicą, ale jechać w daleką trasę musieli, choć tylko do benzyny dołożyli. Ci, co stali w upokarzających kolejkach w urzędach pracy. Ci, co musieli przeszukiwać mieszkanie, garaż czy piwnicę w poszukiwaniu czegokolwiek do sprzedania albo wyniesienia na złom, żeby mieć tego dnia cokolwiek do jedzenia. Ci, co musieli wysyłać od czorta CV bez nadziei, że uzyskają na nie jakąkolwiek odpowiedź. I tak dalej.

Innymi słowy, chciałbym, aby Polską rządzili ludzie, którzy zaznali realnych warunków bytowych, w związku z czym nie są tak oderwani od rzeczywistości jak solidaruchy, co to uwłaszczyły się na kradzionym i wyprzedawanym majątku państwowym albo na kapitalistycznych machlojach i wyzyskiwaniu klasy pracującej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor