Króliczek w lśniącym opakowaniu

W kapitalizmie wszystko ulega komercjalizacji, religia też. I nie chodzi nawet o to, że zyski czerpią z niej związki wyznaniowe; one wszak przez cały okres swego istnienia zarabiały na ludzkiej religijności, jednostkowej oraz zbiorowej, często odgórnie wpojonej (tu pragnę zauważyć, iż wiara i religijność to dwie różne rzeczy, ale to temat na odrębną analizę filozoficzną). W kapitalizmie na religiach, a raczej powiązanej z nimi ornamentyce tudzież symbolice – nierzadko na siłę dorobionej, tak jak św. Mikołaj do Bożego Narodzenia – trzepie kasiorę stuprocentowo świecki kapitał.

Ot, przykładowo, wszystkie święta są w mniejszym lub większym stopniu skomercjalizowane. Najbardziej chyba Boże Narodzenie, gdyż jego atrakcyjność marketingowa jest najwyższa – najłatwiej sprzedać towary, posługując się choinkami, bombkami, reklamami promującymi rodzinne świętowanie (są one, dodajmy, niebezpieczne dla wielu osób cierpiących na depresję, stąd fala bożonarodzeniowych samobójstw), tradycyjnymi potrawami, a zwłaszcza prezentami.

Komercja, i to w bardzo złym guście, jest nieodłącznym elementem Walentynek, jak również Halloween. W tym drugim przypadku wynika to z tego, iż owo celtyckie święto zmarłych dotarło do nas za pośrednictwem amerykańskiej i, w mniejszym nieco stopniu, brytyjskiej popkultury, zatem w formie już dotkniętej komercjalizacją. W ostatnich wszelako latach zaczęliśmy od nie odpowiadać naszymi słowiańskimi Dziadami (z czego osobiście się cieszę, jakkolwiek przeciwnikiem Halloween nie jestem), których kapitalistom jeszcze nie udało się skomercjalizować… acz i to pewnie prędzej czy później nastąpi, wówczas, gdy święto to zyska większą popularność. Z kolei katolicko-słowiańskie Wszystkich Świętych skomercjalizowane pozostaje od dawna, na szczęście nie aż tak nachalnie jak inne święta.

No, ale jako się rzekło, Wielkanoc nadchodzi. A wraz z nią czekoladowe pisanki i króliczki w lśniących, foliowych opakowaniach, koszyczki do święcenia i im podobne akcesoria od tygodni zapełniające sklepowe półki. W reklamach też już mamy wielkanocną stylizację i rodzin radośnie papusiające żurek tudzież babkę.

Niemniej, komercjalizacja tych świąt wygląda cokolwiek blado przy bożonarodzeniowej. Święconka nie prezentuje się w reklamie tak fajnie jak choinka.

Poza tym, marketingowcy najwyraźniej załapali, iż święta te w chrześcijańskiej tradycji wiążą się z wiarą z zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, czyli czymś pozytywnym. Poprzedziło je wszelako okrutne zamęczenie galilejskiego robotnika najemnego i rewolucjonisty przez rzymskich okupantów na zalecenie kolaborantów z Sanhedrynu. Mord ów na tle politycznym był zaiste przerażający, acz mieszczący się w ponurych standardach I wieku n. e.: aresztowanie, bicie, opluwanie, sfingowany proces, tortury (biczowanie), przybicie żywcem do krzyża. Coś takiego trudniej przerobić na zabawkę bądź czekoladkę i wystawić w sklepie albo pokazać na ekranie. Jasne, i takie rzeczy się zdarzają, kapitaliści wszystko potrafią wyprodukować oraz opchnąć na rynku, zabawki z ukrzyżowanym Jezusem też (w katechizmie dla dzieci pojawiła się nawet taka… kolorowanka, co zakrawało, moim zdaniem, na psychodelię), ale to mimo wszystko nisza, dość zresztą obrzydliwa. Większość klientów nie nabyłaby raczej wielkanocnej zabawki, na której widniałby wizerunek przyszpilonego wielgachnymi gwoźdźmi do drewnianych belek faceta, i to niemal obdartego ze skóry, z cierniową koroną wbijającą się w głowę… Już nie wspomnę o tym, że do czegoś takiego jak nic przyczepiliby się fanatycy religijni, co dla sieci handlowych w Polsce mogłoby oznaczać wydatki, niemałe zresztą, na uciążliwe procesy sądowe; nasze durne przepisy karzą wszak za „obrazę uczuć religijnych”.

Przemoc, śmierć i krew, owszem przynoszą zyski, ale w kulturze popularnej, np. w horrorach, thrillerach czy kinie wojennym, gdzie widać, że nie są potraktowane na serio, lecz umownie, jako element konwencji.

A że ukrzyżowanie Jezusa jest nieodłącznym elementem Wielkanocy, to i nic dziwnego, że święto owo pozostaje cokolwiek mniej skomercjalizowane niż takie na przykład Boże Narodzenie.

Rzecz jasna, tenże komercyjny umiar w żadnym razie nie wynika z kwestii religijnych, skrupułów moralnych czy poczucia estetyki kapitalistów. Skądże! Po prostu analizy marketingowe wykazały, że tylko niektóre elementy obrzędowości wielkanocnej nadają się na reklamy i świąteczne utensylia. No i te skomercjalizowano, dokładając do nich króliczki.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor