Za oknem mróz

Za oknem mróz, a bezdomni zamarzają – zarówno ludzie, jak i zwierzęta. Te drugie giną z powodu ludzkiej głupoty i totalnego braku wrażliwości (niekoniecznie w tej kolejności), śmierć wyziębionych ludzi ma zaś wiele przyczyn. W tym systemowe.
Nie da się ukryć, że najczęściej zamarzają bezdomni. Choć są też inne śmiertelne ofiary mrozu, takie jak staruszka odwieziona przez straż miejską do… izby wytrzeźwień zamiast do szpitala, gdyż funkcjonariusze mylnie określili, iż była pijana (nie potrafili rozpoznać objawów hipotermii; ciekawe, czy przeszli jakikolwiek kurs pierwszej pomocy?).
Dla niektórych bezdomnych brakuje miejsca w noclegowniach (ludzie je prowadzący zapewniają wprawdzie, iż przyjmą każdego potrzebującego, niemniej aby się tam dostać, trzeba spełnić określone warunki), inni udać się tam nie chcą, a są i tacy, którzy z różnych powodów nie pozwalają sobie pomóc nawet straży miejskiej, policji czy streetworkerom donoszącym im ciepłe napoje, posiłki tudzież koce lub odzież. Są też osoby bez dachu nad głową, które za uzyskane pieniądze (sprzedaż złomu bądź szklanych butelek, datki od ludzi dobrej woli) kupują bilet miesięczny, po czym chronią się przed zimnem w autobusach albo tramwajach.
Kwestia masowej bezdomności jest jednym z ponurych skutków kapitalizmu; występuje ona z różnym natężeniem w zdecydowanej większości państw, w których ów nieludzki system zatriumfował (czyli praktycznie na całym świecie, z kilkoma tylko wyjątkami), przy czym w Polsce nie jest jeszcze aż tak najgorzej. Z drugiej strony, w okresie PRL-u bezdomność, owszem, występowała, lecz stanowiła zjawisko marginalne; dachu nad głową nie mieli albo outsiderzy, którzy wybrali taki akurat sposób życia, albo też ludzie, których z domu wywaliły ich własne rodziny, oczywiście za nadużywanie trunków wyskokowych. Coś mi się wydaje, że właśnie ci drudzy przyczynili się do powstania stereotypu „bezdomny, bo alkoholik”. Tymczasem znaczny odsetek obywateli popada w różne nałogi już PO utracie miejsca zamieszkania.
A do tego dojść może z nader zróżnicowanych przyczyn. Wśród bezdomnych znajdziemy (byłych) reprezentantów praktycznie wszystkich klas i warstw społecznych. Są wśród nich osoby niegdyś zamożne, które wykończyły niespłacalne kredyty. Są zbankrutowani biznesmeni. Są ofiary dzikiej reprywatyzacji i czyścicieli kamienic… Wiele z tych osób czuje się – zasadnie! – pokrzywdzonymi przez system, nie tylko społeczno-ekonomiczny, ale też system opieki społecznej i ogólnie ustrój państwowy, co ogromnie utrudnia udzielenie im pomocy, zwłaszcza właśnie systemowej.
Kolejne polskie rządy chyba za bardzo nie wiedzą, co z tym fantem zrobić. Obowiązek pomagania osobom bezdomnym cedują na samorządy (które nie zawsze mają odpowiednie ku temu środki), policję i straż miejską, organizacje pozarządowe i… nas, zwykłych obywateli. Gorzej, że podmiotom tym często przycinane są transze państwowego wsparcia finansowego. Przykładowo, kiedyś w jednym z telewizyjnych serwisów informacyjnych pokazano zakonnicę prowadzącą, rzecz jasna wraz ze swoim zgromadzeniem, ośrodek dla obywateli bez dachu nad głową, która skarżyła się na ograniczenie rządowej pomocy; co ciekawe, działo się to już za rządów Bezprawia i Niesprawiedliwości. Cóż, widocznie pan Kaczyński i jego akolici wolą dotować z naszych podatków nie kościelne organizacje pożytku publicznego, lecz toruńskiego kapitalistę w sutannie, tonącego w luksusach, który zresztą twierdzi, że otrzymuje dary od bezdomnych… w postaci luksusowych fur.
Jednakże doraźna pomoc dla ludzi nieposiadających własnego lokum i uchronienie ich przed śmiercią z wychłodzenia, to jedno. Leczenie objawów nie będzie wszak nigdy skuteczne, jeśli nie zajmiemy się przyczyną choroby. Nie bez kozery za tak znienawidzonego przez naszą prawicę PRL-u, z rzekomo niewydolną gospodarką i, jak twierdzą propagandyści, powszechną biedą, bezdomnych było o wiele mniej niż obecnie. Prawda jest taka, iż kiedy całe społeczeństwo ma pracę, osobom zaś, które z jakichś przyczyn, np. zdrowotnych, nie mogą podjąć zatrudnienia, państwo pomaga zapewnić byt, wynagrodzenia – nawet stosunkowo niskie – są stabilne i wystarczające do zapewnienia podstawowych potrzeb, a państwo prowadzi politykę mieszkaniową (ta PRL-owska oczywiście nie była pozbawiona wad, niemniej jednak i tak była lepsza niż obecny praktyczny brak takiej polityki), bezdomność staje się kwestią marginalną, jej przyczyny zaś, jak te, które wskazałem wyżej, są raczej pozasystemowe.
I warto, by piewcy neoliberalizmu, twierdzący, iż „każdy jest kowalem własnego losu”, a podatki i ubezpieczenie społeczne „nadmiernie obciążają ciężko pracujących przedsiębiorców”, o tym pamiętali!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor