Biedny jak minister

Niedawno pokaźny niesmak wywołała informacja o premiach ministrów z rządu Jarosława Kaczyńskiego – jeszcze tego poprzedniego, z Beatą Szydło na czele; sama pani premierka też sobie premię przyznała. Jak zwykle, zaprotestowała sejmowa niby-opozycja w postaci Platformy (anty)Obywatelskiej i Przestarzałej. Platformersi wypomnieli Bezprawiu i Niesprawiedliwości, że zarzucało im budowę „ojczyzny dojnej”, gdy tymczasem PiS-owcy po objęciu władzy sami doją, aż miło. Zarzuty te są słuszne, i to po obu stronach. Przecież, jak wielokrotnie podkreślałem, zarówno PiS, jak i PO to de facto jedna i ta sama postsolidarnościowa prawica, działacze której są zawodowymi politykami (choć określenie „politykierzy” znacznie lepiej pasuje do większości z nich), traktującymi Polskę, a ściślej rzecz ujmując, jej budżet, jako koryto. Trudno byłoby mi wśród tego „szacownego” grona wskazać ideowców kierujących się misją i mających autentyczną wizję państwa, społeczeństwa, gospodarki i ich rozwoju. Przeciwnie, mamy do czynienia z ludźmi, którzy w Sejmie, Senacie i ministerstwach zasiadają tylko dla pieniędzy. Warto dodać, że pozostałe partie w obecnym parlamencie niczym się pod tym względem nie różnią. Właśnie dlatego wolę pisać o politykierach, nie zaś o politykach.
Premie dla ministrów, a także dla posłów i senatorów, to nic nowego. W tym konkretnym wypadku niesmak wzbudziła głównie ich wysokość oraz fakt, że dostali je ludzie, którzy poczynili szkody, i to poważne. Oliwy do ognia dolał pan minister szkolnictwa wyższego, Gowin Jarosław, który w udzielonym wywiadzie pożalił się, iż gdy pełnił funkcję ministra sprawiedliwości (jeszcze w rządzie PO-PSL), czasami brakowało mu od pierwszego do pierwszego, z uwagi na to, że miał trójkę dzieci na utrzymaniu. Stwierdził również, iż wynagrodzenia ministrów w Polsce są zbyt niskie, toteż obóz rządzący winien porozumieć się z opozycją i podnieść je w następnej kadencji, zaczynającej się w roku 2019. Jak łatwo się domyślić, swoją wypowiedzią pan minister wywołał oburzenie wśród komentatorów.
Ale po kolei. Faktem jest, że wynagrodzenia ministrów w Polsce (17 tys. zł miesięcznie plus premie, dodatki, itd.) są znacząco niższe niż w Europie Zachodniej. Podobnie jednak jest z zarobkami zdecydowanej większości z nas, zwykłych Polaków; za naszą pracę otrzymujemy przecież wynagrodzenie znacząco niższe niż nasi niemieccy, francuscy, brytyjscy czy skandynawscy koledzy po fachu. Nieraz kilkukrotnie niższe, choć ceny podstawowych artykułów konsumpcyjnych są w (k)raju nad Wisłą na podobnym, a niekiedy wręcz na wyższym poziomie niż za Odrą i Nysą. Do tego w Polsce dochodzi problem z niestabilnością zatrudnienia, wynikającą choćby z plagi umów śmieciowych i tymczasowych. Mówiąc krótko, zarobki członków Rady Ministrów, jak na nasze warunki, wcale nie są takie niskie. Jasne, ktoś podniesie argument, iż w prywatnym biznesie specjaliści zarabiają często o wiele więcej, także w (k)raju nad Wisłą. Fakt, z tym, że należy tu podkreślić słowo SPECJALIŚCI.
Problem z wypowiedzią pana Gowina jest jednak jeszcze inny. Otóż, narzekając, że za ministerialną pensję – wówczas, warto zauważyć, było to 14,5 tys. zł miesięcznie plus dodatki – miał problem z przeżyciem od pierwszego do pierwszego, i jeszcze zwalając za to winę na trójkę dzieci, napluł w twarz zdecydowanej większości polskich pracowników, w tym ojców i matek rodzin wielodzietnych. Widocznie pan minister nie wie, że w kapitalistycznej Polsce ponad 15 mln obywateli żyje w permanentnym niedostatku (w jednej z poprzednich notek pisałem, co to takiego), kilka zaś dalszych milionów wegetuje w skrajnej nędzy. Śmieciowe zatrudnienie i niskie płace (wiadomo, „Janusz biznesu”, z którego na wszystkie strony „zdzierają” ZUS i Urząd Skarbowy, musi sobie zarobić, ale jego pracownicy już niekoniecznie) sprawiają, że w Polsce praca często nie daje możliwości utrzymania siebie i rodziny. Podobnie jak w większości państw kapitalistycznych, występuje u nas, bynajmniej nie marginalne, zjawisko working poor, pracujących ubogich, czyli ludzi zarabiających tak mało, że albo muszą się zadłużać, najczęściej biorąc pożyczki-chwilówki, albo korzystać z pomocy społecznej, w przeciwnym razie zabraknie im środków nawet na zaspokojenie najbardziej podstawowych życiowych potrzeb! W najgorszej sytuacji są rodziny wielodzietne, bardzo zagrożone popadnięciem w skrajną nędzę (sytuację części z nich znacząco poprawił program 500 Plus, i jest to niezaprzeczalny fakt). Najczęściej wypłacanym wynagrodzeniem w Polsce w roku 2016 było 1510 zł „na rękę” (o ponad 200 zł mniej niż dwa lata wcześniej!), a przecież wielu z nas zarabia jeszcze niższe kwoty. Nawet ci, co harują po kilkanaście godzin na dobę przez siedem dni w tygodniu (a są tacy!), na kilku nieraz, nader kiepsko płatnych, etatach.
Powiedzmy sobie szczerze, dla zdecydowanej większości polskiego społeczeństwa zarobki w wysokości 14,5 tys. zł miesięcznie (z czasów, kiedy był ministrem sprawiedliwości; premii i dodatków już nie liczę) to pieniądze wręcz niewyobrażalne. I tę oto zdecydowaną większość pan minister Jarosław Gowin najzwyczajniej w świecie obraził.
No, ale jak można od skrajnego konserwatysty oczekiwać wrażliwości społecznej?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor